Autorzy 2023 - promocja!

Czabański: smoleńskie słowa i fakty

opublikowano: 28 stycznia 2014

W najnowszym tygodniku „wSieci” Marek Pyza ujawnia raport polskich archeologów z miejsca katastrofy Tu 154M z delegacją prezydencką w Smoleńsku 10 kwietnia 2010r. Raport ten spoczywa w aktach Prokuratury Wojskowej.

Jeśli tak można powiedzieć w kontekście tragedii, jest to raport budujący. Okazuje się, że w sprawie smoleńskiej można było działać profesjonalnie. Gdyby tak, jak archeolodzy postępowały wszystkie polskie władze i służby, to prawdopodobnie już wiedzielibyśmy jak doszło do katastrofy. A przecież była to wyprawa ochotników, ludzi dobrej woli, którzy skrzyknęli się z odruchu serca, żeby służyć swojej Ojczyźnie w trudnym momencie. Rosjanie dopuścili ich na miejsce katastrofy dopiero późną jesienią 2010r. Wyprawę archeologów Polskiej Akademii Nauk sfinansowała kancelaria premiera Donalda Tuska.

- Aż 2/3 z łącznej liczby 30 tys. znalezisk to fragmenty rozbitego samolotu, kolejne 8 procent to wyposażenie ruchome samolotu – pisze Pyza. Autor zwraca uwagę, że wiele części samolotu znaleziono p r z e d miejscem domniemanego zderzenia z brzozą. Jest też bardzo dziwne, że samolot rozpadł się na tak wiele kawałków, choć – zdaniem komisji Millera – uderzył w ziemię w całości, spadając z małej wysokości i lecąc z małą prędkością.

Znaków zapytania jest o wiele więcej. Marek Pyza konkluduje, że „prawda o tej tragedii, wyłaniająca się również z opisywanego dokumentu, coraz wyraźniej odbiega od oficjalnych raportów”. Każdy, kto się wypowiada o katastrofie smoleńskiej, powinien uważnie przestudiować raport archeologów. Zwłaszcza ci, którzy wydają werdykty oficjalne, co do przyczyn katastrofy. Archeolodzy przebadali każdą dostępną piędź ziemi z miejsca katastrofy (na części tego miejsca Rosjanie wybudowali drogę i nie ma tam możliwości badań). Pół roku po katastrofie, co ograniczyło możliwości, ale pokazało przy okazji jak bezczelnie kłamała, że ponoć przesiano całą ziemię z miejsca, w którym rozbił się samolot, ówczesna minister zdrowia, Ewa Kopacz, nagrodzona później przez Tuska stanowiskiem marszałka Sejmu.

Archeolodzy przedstawili zatem fakty. Odrzuca się je przy pomocy propagandy. Zespół Laska, powołany do obrony raportu Millera, dezawuuje ustalenia archeologów, w czym pomaga mu ochotnicza rzeczniczka prasowa zespołu, Agnieszka Kublik z „Gazety Wyborczej” pisząc komentarz pod wymownym tytułem: >„wSieci” bzdur smoleńskich<.

Takie ich zadanie. Rzecznik prokuratury wojskowej, prowadzącej śledztwo w sprawie katastrofy, jest ostrożniejszy i stwierdza, że raport archeologów „nie formułuje jakichkolwiek wniosków odnoszących się do przyczyn i okoliczności katastrofy”.
Oczywiście, że nie. Wniosków oczekuje się od prokuratury. Jednak, jeśli prace śledczych będą się posuwały w takim tempie i w taki sposób jak dotychczas, rzeczywiście kiedyś w odległej przyszłości, to archeolodzy będą musieli wyręczyć prokuraturę w ustalaniu tego, co faktycznie zdarzyło się w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku? Może też pomogą w tym archiwa Rosji i USA?
To, co dziwi dziś w Polsce, to reakcja oficjalnych instytucji i mediów rządowych na jakąkolwiek informację, sprzeczną z raportem Anodiny i Millera: odrzucenie, wyśmianie, oplucie! A przecież odruchem zdroworozsądkowym powinno być jak najdokładniejsze zbadanie każdego tropu, najmniejszego śladu, cienia wątpliwości. Jeśli tego brakuje, to rodzi się pytanie, czy polskie czynniki oficjalne chcą wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej? To pytanie w swej istocie porażające.

28 stycznia 2014r. Krzysztof Czabański



 

Zaloguj się, by uzyskać dostęp do unikatowych treści oraz cotygodniowego newslettera z informacjami na temat najnowszego wydania

Zarejestruj się | Zapomniałem hasła