Autorzy 2023 - promocja!

Karetka czy karawan – a jaka to dla ministra Arłukowicza różnica?

opublikowano: 10 maja 2014
Karetka czy karawan – a jaka to dla ministra Arłukowicza różnica? lupa lupa
fot. TVPInfo

Trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie śmierć dwojga dorosłych Czechów i jednego czeskiego dziecka, minister zdrowia, szczęścia, pomyślności, Bartosz Arłukowicz do dziś uważałby, że kondycja polskiego ratownictwa medycznego jest w porządku.

 

Nie słyszał o dzieciach, które umierały już za jego kadencji, bo karetka nie dojechała, albo dojechała gdzie indziej. Nie wiedział, że takich przypadków było więcej i że ludzie w Polsce, zwłaszcza ci starsi, całkiem niedawno schodzili z tego świata pod płotami polskich szpitali. No, to teraz wie. Choć Czechów jednak szkoda, w końcu to też, panie ministrze, ludzie.

Proszę mi nie tłumaczyć w komentarzach, że uogólniam albo żeruję na ludzkiej tragedii, bo gdybyście to Wy, szanowni Państwo, byli na miejscu Czeszki zakleszczonej waucie, do której karetka jedzie godzinę, też byście uogólniali, o ile, oczywiście, udałoby się Wam to czekanie przeżyć. Jej się nie udało. Być może dlatego, że w czasie, gdy umierała, polskie służby medyczne zarządzane przez jego elokwencję Arłukowicza najpierw nie mogły ustalić, czy karetki na miejscu poważnego karambolu są potrzebne, czy może jednak nie!

Jakim cudem ludzie, którzy wiedzą, że do każdej poważniejszej stłuczki powinno natychmiast podjechać pogotowie, w sytuacji, gdy uderzeń jest znacznie więcej - a wiadomo, że skoro samochody na siebie najechały, to nie zdążyły wyhamować, więc prędkość była słuszna - jakim cudem, powtórzę, ludzie ci uznają, że tam się nic poważnego nie zdarzyło?

Jeden baran siedzi pod numerem 112 i odbiera telefon: zdarzył się poważny wypadek na 403 km drogi S-8. Przekazuje to pogotowiu, ale uznaje, że chociaż w odróżnieniu od dzwoniącej nie ma go na miejscu zdarzenia, będzie wiedział lepiej, która to droga. Więc mówi, że „jemu się jednak wydaje, że to jest na A-2…”, dalszy ciąg znamy.

W tym czasie dyspozytor idiota (mam w głębokim poważaniu, czy będzie mi za to wytaczał proces) wycofuje karetkę jadącą na miejsce katastrofy komunikacyjnej, bo ktoś mu… gdzieś… coś… I nie potrafi podać żadnej, słownie: jednej przyczyny, dla której wydał takie polecenie. No, niby był jakiś lekarz, ale zniknął, na miejscu też ktoś był, jednak nie zauważył, że kobieta umiera zakleszczona, i ostatecznie wszyscy się w tej fatalnej mgle rozpłynęli. Rozmawiająca z tym człowiekiem inna dyspozytorka, ta, dzięki której prawdopodobnie ktoś w białym kitlu jednak na miejsce tragedii podjechał, mówi mu, że „to jest kryminał”. I ma rację. Tylko co dalej?

Co dalej w kraju, gdzie od kilku lat nikt z rządzących nie ponosi praktycznie odpowiedzialności za nic, a jak ktoś za coś wyleci, to głównie za takie bzdury jak zegarek Nowaka. Jaki to ma sens: trzymać go wcześniej w rządzie mimo zapaści na kolei, a potem, gdy zapaść tę mniej więcej opanował, stawiać przed plutonem egzekucyjnym, bo się chłopina nie zdążył nauczyć kłamać tak profesjonalnie, jak koledzy.

Tyle że minister Arłukowicz zegarki wszystkie do zeznania wpisał, więc i spać może spokojnie, i śnić o własnej politycznej karierze, i marzyć o czymś więcej, kto wie, może nawet o funkcji… Ach, nie zapeszajmy.

Na razie zapowiada kontrolę, z czego można wnosić, że nie przeprowadził jej po zgonach dzieci i starszych ludzi, którym nie zdążono, wskutek tego totalnego burdelu, pomóc. Przepraszam za ostro słowo, choć oczywiście Państwa, nie ministra, który od dawna powinien wrócić tam, skąd do rządu przyszedł.

Pamiętamy tę konferencję na zielonej trawce? Oby okazała się prororocza. Bo dziś nawet centralny dyspozytor pogotowia drwi z dziennikarki próbującej ustalić, kto zawinił, cedząc cynicznie: „Rozumiem, że pani tam na miejscu była?”. W czasie, gdy ta ekipa szczerzy zęby z samozadowolenia, ofiara wypadku czeka na pogotowie bitą godzinę. Gdzie my żyjemy?

Odpowiedzi na to pytanie pupilka PO - Hanna Lis poszukuje nie w resorcie zdrowia, ale u niezastąpionego w takich chwilach Jerzego Owsiaka, który mówi, że to nie jego wina, bo rzeczywiście nie jego, i który opowiada o szkoleniach organizowanych przez WOŚP. Bo służba zdrowia działa dziś tak, że bierze od społeczeństwa kasę podwójnie. Najpierw ze składek na ubezpieczenie zdrowotne, a zaraz potem ze zrzutki organizowanej przez Owsiaka.

Można zrozumieć, że przy takiej klasie politycznej i stałych niedoborach finansowychwielu wciąż odrapanych przychodni czy szpitali, pieniądze wrzucane do puszek idą na nowocześniejszy sprzęt do ratowania noworodków, bo ta kołdra stale jest przykrótka. Ale żeby gruba forsa sypana była na szkolenia dla pracowników pogotowia, którym powinno je zapewnić polskie państwo?

Albo korepetycje dla młodzieży, która ma się uczyć, jak zakładać prezerwatywy (jakby nie wiedziała), ale program jej edukacji nie obejmuje w stopniu wystarczającym pierwszej pomocy czy umiejętności wystukania na klawiaturze numeru 112? A co, jeśli Owsiak wszystkich wszystkiego już nauczy, ale pod numerem alarmowym (który wymaga dziś chyba dodatkowego telefonu zaufania), będzie siedział kolejny mędrek, który S-8 będzie zmieniał na A-2? Powtórzę – gdzie my żyjemy?

Radosław Sikorski będzie do upadłego powtarzał, że w najlepszej Polsce, jaką mieliśmy w dziejach. Ale ja pytam Państwa, nie kolegów Arłukowicza.

Krzysztof Feusette



 

Zaloguj się, by uzyskać dostęp do unikatowych treści oraz cotygodniowego newslettera z informacjami na temat najnowszego wydania

Zarejestruj się | Zapomniałem hasła