Subskrypcja wPolityce.pl Premium plus i Sieci!

Przegląd prasy Zaremby

opublikowano: 20 czerwca 2013
Przegląd prasy Zaremby lupa lupa

W „Polityce” Robert Krasowski, autor paru ciekawych książek z dziejów III RP, odreagowuje. Kilka lat temu to jego kolega Cezary Michalski popełniał tydzień w tydzień serię tekstów o „prawicowych publicystach”, pożałowania godnych, a równocześnie demonicznych (jak to pogodzić? Michalski potrafił). Były wszystkie tak bardzo na jedno kopyto, że z epitetów i nazwisk można było tworzyć stałe litanie. I przeklejać z artykułu do artykułu – w dobie komputerów jak znalazł.

Krasowski z tych tekstów się cieszył, ale sam podobnych nie pisał. Jakby podkreślając, że jest trochę  ponad tę brudną czy mokrą robotę. Teraz niezdolny do monitorowania niewdzięcznych detali rzeczywistości, skoro podsumował już po tysiąckroć Kaczyńskiego i Tuska, zabrał się za prawicowych autorów obwinianych już w leadzie o marzycielstwo. Pod tytułem „Złudzenia niepokornych” kryje się strumień świadomości a la Michalski. Właściwie tekst mógłby nie mieć akapitów, tak bardzo jest napisany „jednym tchem”.

Chodzi o ludzi z dawnego „Uważam Rze”, dziś pisujących w „Do Rzeczy” oraz w „Sieci”. Krasowski nie widzi, albo udaje, że nie widzi podstawowej i oczywistej prawdy: to jedna z najbardziej zróżnicowanych grup dziennikarskich w Polsce. Nieustannie wewnętrznie skonfliktowana – nawet nie tylko na linii dzielącej obie redakcje, ale i wewnątrz nich (zderzcie Ziemkiewicza z Wildsteinem, różni ich prawie wszystko). Pisać o nich jako o monolitycznej gwardii to pisać bajki.

Skoro jednak Krasowski był w stanie dowieść na podstawie serii porażek Wałęsy po roku 1989, że to najwybitniejszy polski polityk tego czasu, to umie dokonać i takiej operacji. Ta wyliczanka staje się studium wiedzy nie o bohaterach tego tekstu, a o samym Krasowskim. Na przykład obsesyjność, z jaką dobierając najbardziej dziwaczne słownictwo, rzuca się na wszelkie twardsze tożsamości. Cynik stuprocentowy, a może jednak nie, skoro z budzi się w nocy z krzykiem, kiedy mu się przypomina Wildstein?

Wildstein przypuszczalnie rzadko kiedy o nim myśli. On o Wildsteinie – często.

W związku z tym tekstem nasuwają się dwie uwagi dodatkowe. Krasowski przeciwstawia ową po części realną, a po części wyimaginowaną grupę Donaldowi Tuskowi. Jego mają nienawidzić najbardziej. Za co? Zacytujmy: „Bo nigdy nie było premiera, który by tak ostentacyjnie służył bieżącej chwili. Polakom żyjącym tu i teraz”.

Mogę się zgodzić na podział polityków na tych, co po marksistowsku  rzecz ujmując, robią w bazie,  i tych co robią w nadbudowie. Zarazem to jest język propagandy PO z roku 2007 i 2011. Z niej wynikły w sumie większe, nawet jeśli odłożone w czasie, oczekiwania wobec Tuska, gdy przychodzi badać jakość konkretnych technicznych rozwiązań, jakie mają podobno nam służyć. To platformersi mieli być fachurkami z naczelnym hydraulikiem premierem na czele.

Czy da się obsługiwać bieżącą chwilę nie służąc przyszłym pokoleniom, rzecz na oddzielną dyskusję. Ale w czym Tusk tak bardzo nam usłużył? Jaką rurę zaspawał? Jaki zlew uszczelnił?  Odsyłam jeszcze raz do reportażu z „Polityki” sprzed dwóch tygodniu o człowieku, który w Tarnowie stoi w kolejkach do przychodni w zastępstwie za ludzi zbyt cierpiących aby w nich stanąć, a na dokładkę poszkodowanych kolejnymi coraz boleśniejszymi wpadkami systemu. Reformami pozornymi,  które tak naprawdę niczego nie reformują.

Nic więc dziwnego, że walcząc z marzycielami w imię żelaznego „realizmu”, Krasowski snuje i tka mity, jakich nie powstydziłby się Jarosław Rymkiewicz. Mity kompletnie wydumane.

Jest zaś coś jeszcze. Ta skondensowana wrogość wobec „marzycieli”, którzy ponoć odmieniają przez przypadki słowo Polska, objawiana jest przez człowieka, który ma swoją historię. Swój dorobek też podlegający osądowi. I któremu nie pozostało już dziś właściwie nic własnego.

Zaczynał na prawicy, potem próbował budować coś swojego między patriotami i moralistami z „Wyborczej”. Dziś odpracowuje brak sukcesów w utrzymaniu tej nowej jakości przy życiu. Jak odpracowuje? Obsługując wyliniałych pragmatyków z postkomunistycznej „Polityki”.

Z perspektywy redakcji na Słupeckiej jego rozważania są kompletnie obojętne, ponieważ jednak wygraża przeważnie wspólnym wrogom, jest tolerowany. Marzyciele mają z pewnością  mnóstwo wad i małości, ale zawsze próbowali być przynajmniej na swoim. Jest więc czego zazdrościć. I Krasowski zazdrości całkiem widowiskowo. 

Coś podobnego można wyczuć u dziesiątków liberalno-lewicowych autorów, którzy uparli się szarpać na nogawki spodni Jana Rokitę, a czasem nawet się przy jego nogach odlewać.

Prawicowcy wygrażają Rokicie w kłopotach jako zdrajcy, który ich dziesiątki razy zawiódł. Mają powody do irytacji, choć moim zdaniem zatracają w niej miarę.

Lewicowcy z Tomaszem Lisem na czele (patrz jego triumfalny wstępniak w poniedziałkowym Newsweeku) usiłują z kolei dowieść, że moralizowanie prowadzi do śmieszności. Pamiętający o wszystkich swoich woltach Lis też skądinąd raz po raz popada w patos. Ale on popada wyłącznie dla kasy i uważa, że jego publiczność to bezbłędnie rozumie. A moralista, którego moralizowanie przywiodło do bankructwa? Rzecz wprost niepojęta. Niesmaczna. Warta napiętnowania.

Rokita ma dziesiątki, setki, może i tysiące wad. A jednak wolę z nim znowu zgubić niż znaleźć coś z Lisem. Bo jest jeszcze coś tak nieuchwytnego jak samoistność. Zeligowie wszystkich czasów i wszystkich systemów tego akurat nie zrozumieją nigdy. Przecież właśnie dostali za swoją Zeligowatość kolejną sutą wpłatę na konto.

Piotr Zaremba



 

Zaloguj się, by uzyskać dostęp do unikatowych treści oraz cotygodniowego newslettera z informacjami na temat najnowszego wydania

Zarejestruj się | Zapomniałem hasła