Autorzy 2023 - promocja!

Groby, których nie ma

opublikowano: 1 listopada 2013
Groby, których nie ma lupa lupa
sxc.hu

Dzisiejszy mój felieton będzie bardziej osobisty, bo i czas ku temu jest szczególny, skłaniający do osobistych refleksji.

Wkrótce pójdziemy na groby. Każdy z nas ma przecież bliskie sercu mogiły, kogoś z bliskich, przyjaciół, znajomych. Ja też odwiedzę wiele grobów, przede wszystkim grób moich rodziców, którzy od dawna już nie żyją, Mama od ponad 30 lat, ojciec od ponad dwudziestu.

Ale w setkach tysięcy, a może i w milionach polskich rodzin, są też szczególne groby. Są groby, których nie ma. W mojej rodzinie takie groby są dwa.

Pierwszy to grób mojego dziadka śp. Bronisława Lisowskiego.

Znam go tylko z niewielu opowiadań. Został zamordowany kilkanaście lat przed moim urodzeniem. Ponoć pięknie grał na gitarze i razem z moją babcia śpiewali stare, kresowe piosenki, które nie wiem, czy ktoś jeszcze dziś zna i śpiewa. Los dziadka to był w rodzinie trudny temat, rozdrapywanie bolesnych ran mojej Mamy. Dziadek był żołnierzem I wojny światowej, potem żołnierzem 1920 roku, następnie chorążym wojsk polskiego pogranicza, przez jakiś czas także policjantem. W latach trzydziestych przeszedł na emeryturę i kupił pod Wornianami na Wileńszczyźnie niewielkie gospodarstwo i tam mieszkał z liczna rodzina, aż do dnia, gdy wiosna1940 roku aresztowało go NKWD. Siedział najpierw wraz z innymi aresztowanymi w wodzie po pas w piwnicy szkolnej w Wornianach. Moja 17-letnia wówczas Mama zanosiła mu po kryjomu chleb i podawała przez kraty w okienku zamienionej na areszt piwnicy. Parę dni później NKWD okrążyło o świcie dom i całą pozostałą rodzinę wywieźli na Sybir, na sześć lat tragicznego zesłania. Co się dalej z dziadkiem stało, nic już nie wiadomo, są tylko strzępy informacji, nic pewnego.Podobno wywieziono go gdzieś do łagru, ale nie wiadomo gdzie, Nie wiadomo też kiedy i jak zginął i chyba już tylko Pan Bóg jeden wie, gdzie są jego kości.

Ot, zwyczajna polska śmierć, jedna z setek tysięcy jej podobnych, na Golgocie Wschodu...

I jest drugi grób, który był, ale też go nie ma – grób mojego wujka śp. Henryka Lisowskiego.

Umarł na Syberii, a ściślej w północnym Kazachstanie, 1 listopada 1942 roku, dokładnie w dzień Wszystkich Świętych. Miał zaledwie 16 lat, ale to on, z braku ojca, ratował rodzinę przed głodową śmiercią w najcięższych chwilach zesłania. Miał wiele talentów, robił z drewna narty, różne narzędzia, także zabawki dla dzieci, które sprzedawał za kawałek chleba dla głodującej rodziny. Gdzieś zaziębił się, zachorował i wkrótce umarł. Na skutym lodem cmentarzu, w syberyjskiej ziemi w Zaduszki 1942 roku, moja Mama zardzewiałą łopatą i zdartymi do krwi palcami kopała swojemu bratu płytki grób...

Też zwyczajna, polska syberyjska śmierć.

Kilka lat temu byłem w Komarowce. Spotkałem starego Rosjanina, który jako dziecko miał takie drewniane zabawki robione przez mojego Wujka. Nawet szukał jednej gdzieś na strychu swojego domu, ale nie znalazł.

Ja natomiast odnalazłem ten mały, rosyjski, zarośnięty trawą cmentarz, ale oczywiście już nie grób. Spośród traw wystaje trochę prawosławnych krzyży pochowanych tam Rosjan. Nie wiem, w której części tego cmentarza moja Mama pochowała brata. Zapytać już nie mogłem.

Zapaliłem symbolicznie świeczkę gdzieś pośrodku tego cmentarzyka. Kości mojego Wujka tam złożone, a może już rozrzucone, gdzieś tam jednak są...

Im człowiek dłużej żyje, im więcej sam ma do odwiedzenia bliskich grobów, tym lepiej rozumie, jak ważne są te groby. Jak ważna jest ta chwila modlitwy, pamięci i zadumy nad kimś bliskim, znajomym. Jak ważne jest zapalenie znicza, nie gdziekolwiek, ale właśnie tam gdzie leżą kości tego, kogo już wśród nas nie ma, tu na ziemi.

W miarę upływu lat tym bardziej rozumiem przez lata trwający ból mojej Matki, która nie tylko straciła zamordowanego ojca, ale i jego grobu nie miała.

Juliusz Słowacki pięknie pisał – Ty będziesz widział moje białe kości, w straż nie oddane kolumnowym czołom, alem jest jak człowiek, co zazdrości mogił popiołom....

Nasza polska przeszłość była tragiczna. Przyszłości nie znamy. Oby tylko nigdy więcej, żadna polska rodzina, nie musiała już zazdrościć mogił kościom i popiołom.

Oby każdy w naszej Ojczyźnie mógł cieszyć się jak najdłużej obecnością bliskich sobie osób, a gdy już odejdą do wieczności, mógł się modlić przy prawdziwym, a nie tylko symbolicznym grobie.

A pierwszego listopada, kto może, niech zapali o jedno światełko więcej. Za te setki tysięcy polskich kości i popiołów, które nie mają własnych mogił.


(powyższy wpis jest zapisem mojego felietonu z cyklu "Spróbuj pomysleć" wygłoszonego 30 października br. w Radiu Maryja)

Janusz Wojciechowski



 

Zaloguj się, by uzyskać dostęp do unikatowych treści oraz cotygodniowego newslettera z informacjami na temat najnowszego wydania

Zarejestruj się | Zapomniałem hasła