Autorzy 2023 - promocja!

O kłopotach z rokiem Romana Dmowskiego – moich ale i prawicy

opublikowano: 6 stycznia 2014
O kłopotach z rokiem Romana Dmowskiego – moich ale i prawicy lupa lupa

Mamy rok Romana Dmowskiego – podwójny bo to 150 rocznica i urodzin i 75 śmierci. W „Gazecie Wyborczej” odpowiedzią jest swoisty stan wyjątkowy. Dopiero Nowy Rok, a Adam Leszczyński już żąda ultymatywnym tonem, aby prawica tłumaczyła się z antysemityzmu Pana Romana. A przecież nawet Adam Michnik nie pisał kiedyś o tej postaci w tak oskarżycielsko-policyjnym tonie, by przypomnieć trochę zapomnianą broszurę z lat 80. „Rozmowy w cytadeli”.

A zarazem Dmowski jest i będzie przedmiotem realnego sporu – czego dowiodła choćby moja burzliwa wymiana zdań z prof. Janem Żarynem w sobotniej audycji w Radio Warszawa. Przy czym dla mnie sporna nie jest obecność Dmowskiego w narodowym panteonie. Zasłużył na to tworząc wielki ruch odbudowy polskości przed rokiem 1914 i jako negocjator polskiego interesu narodowego w Paryżu w roku 1919. Ja tylko kwestionuję sensowność bezpośredniego aplikowania endeckiej ideologii, a w szczególności jej później wersji, z lat 30., do współczesnej polskiej polityki.
Ale zacznę od tego, że Dmowskiego jako politycznego myśliciela i pisarza wręcz bym ludziom polskiej prawicy narzucał. Ma sporo racji Rafał Ziemkiewicz, kiedy przypomina o nim jako o upartym rzeczniku polskości, a zarazem krytyku polskiego charakteru narodowego. To dobra odtrutka na rozjęczany mesjanizm znacznej części obozu smoleńskiego. Dmowski może nauczyć wielu rzeczy, choćby udatnego stosowania geopolityki w politycznym myśleniu. Przy czym myślę tu w największym stopniu o jego dawnych dziełach, na czele z „Myślami nowoczesnego Polaka”.
Lektura tych prac powinna uświadomić polskim prawicowcom, że można bronić polskości i patriotyzmu i równocześnie być krytycznym wobec siebie, i wobec wielu instytucji, których rzekomo nie wolno tykać – łącznie z Kościołem. Nota bene kiedyś owa umiejętność konstruktywnego rozdrapywania narodowych ran podobała się też Jarosławowi Kaczyńskiemu, choć klasycznym endekiem nigdy on nie był. Mniej jego bratu Lechowi, który zawsze trzymał się od Dmowskiego z daleka. Ja podzielam ową fascynację dzisiejszego lidera PiS, ale rozumiem też obawy jego brata prezydenta.
Bo Ziemkiewicz ma też rację, że endecja pod ideowym przywództwem Dmowskiego próbowała, początkowo z dużym sukcesem, budować obóz klasy średniej, ludzi zainteresowanych w podtrzymaniu normalnego mieszczańskiego państwa. Nie podoba mi się jednak to, o czym Rafał już z reguły nie pisze: że głównym ideowym spoiwem tego obozu Pan Roman uczynił od pewnego momentu uprzedzenia wobec Żydów.
Nie ma co bronić Dmowskiego przed zarzutem antysemityzmu, bo on sam się do niego chętnie przyznawał. I to prawda, że antysemitami byli wtedy prawie wszyscy politycy europejscy: nie tylko Winston Churchill, nawet Franklinowi Delano Rooseveltowi zdarzały się mordercze uwagi, i to również podczas drugiej wojny światowej. Ale Dmowski zaczął od pewnego momentu używać wątku żydowskiego jako klucza objaśniającego najróżniejsze mechanizmy rządzące światem – od nieprzychylnych Polsce postaw zachodnich rządów po Wielki Kryzys Ekonomiczny. I to uważam za nietwórcze, niepotrzebne, wręcz ogłupiające sensownych skądinąd ludzi. Kto nie wierzy, niech sięgnie po pierwszą lepszą endecką gazetę zwłaszcza z lat 30. O późnych tekstach samego Dmowskiego nawet nie wspomnę.
Zresztą rzecz dotyczy nie tylko Żydów. Idea przekształcenia Polski z „katolickie państwo narodu polskiego” była przy obecności jednej trzeciej obywateli niepolskiego pochodzenia receptą na nieustającą jątrzącą awanturę. Na dokładkę łączyła się w latach 30. z odrzuceniem demokracji, z fascynacją rządami silnej ręki w wersji Mussoliniego czy generała Franco. Myśl endecka stawała się, zwłaszcza w wydaniu młodszych generacji, jednak zapatrzonych w Dmowskiego, coraz bardziej „umundurowana”. Choć to kto inny sprawował realne rządy dyktatorskie – spadkobiercy liberalnej a nawet radykalnej inteligencji spod znaku Piłsudskiego.
Nawet jeśli można to wszystko objaśnić ogólną atmosferą kryzysu demokratycznych postaw między dwiema światowymi wojnami i poczuciem osaczenia Polaków na własnej ziemi, nie wiem, co tamto ideowe dziedzictwo miałoby nam przynieść dzisiaj. Chyba tylko stygmatyzację prawicy jako rzecznika zawracania wskazówek historii do dawnych i w sumie mało sympatycznych czasów.
Jednym słowem Dmowski jako wychowawca Polaków – tak, ale niekoniecznie Dmowski z wszystkich okresów swojej działalności. Twierdzę, że można dziś z powodzeniem bronić polskiego interesu narodowego i samej polskości bez wskrzeszania ideologii mocno zwietrzałej, z innych czasów i warunków.
To właśnie dobrze rozumiał Lech Kaczyński, przywiązany do idei dawnej wielonarodowej Rzeczpospolitej, i stąd jego niechęć wobec rzeczników przeszczepiania endeckich stereotypów we współczesne czasy. Rzecz wcale nie dotyczy tylko historycznych sentymentów.
Oto klasyczni, „talmudyczni” (czyli mechanicznie powielający dawne wzorce) narodowcy kwestionowali politykę wschodnią Kaczyńskiego. Dlaczego? Bo dawna endecja nie tylko nie lubiła Ukraińców, ale odmawiała im statusu narodu i chciała dzielić się ich terenami z Rosją. Stąd dzisiejsi kontynuatorzy tamtej myśli z takim wstrętem odnoszą się do obecności polskich polityków na Majdanie. W swoim „realizmie” wobec Janukowycza i Putina powołują się na Dmowskiego. Uważam to za szkodliwy nonsens, ale on jest konsekwencją przebierania się w historyczne kostiumy.
Nie można natomiast pozwolić dzisiejszym lewicowcom wyrzucić Dmowskiego na śmietnik. Jego stosunek do Żydów (który uważam za mocno obsesyjny), nie może być jedynym kryterium oceny historycznej postaci, jej zasług wobec ojczyzny. Poprawni do bólu Amerykanie czczą pamięć południowca Woodrowa Wilsona, który był bezrefleksyjnym zwolennikiem segregacji rasowej Murzynów. I mają rację – wszystko trzeba bowiem widzieć w historycznym kontekście miejsca i czasu.
Hołd Dmowskiemu składa dziś nawet prezydent Komorowski i to z kolei jedna z nielicznych zasług tej prezydentury. Ale nie oszukujmy się, za kilka lat lewacy uderzą znowu, zabiorą się za wywracanie pomników jeśli nie dosłownie, to w telewizyjnych i radiowych audycjach, w gazetach, a może i w szkolnych podręcznikach. Temu będę się przeciwstawiał równie mocno jak ci, którzy uważają się za wyznawców Pana Romana. Z którym mnie osobiście łączy jeszcze jedno: silny związek z warszawską Pragą.

Piotr Zaremba



 

Zaloguj się, by uzyskać dostęp do unikatowych treści oraz cotygodniowego newslettera z informacjami na temat najnowszego wydania

Zarejestruj się | Zapomniałem hasła