Autorzy 2023 - promocja!

Sapa: Liczą się fakty i na te fakty czekamy

opublikowano: 28 maja 2013

- Moim zdaniem ta akcja prezydenta to ewidentna próba wykorzystania zapotrzebowania społecznego - mówi w rozmowie z portalem Stefczyk.info Jacek Sapa, Prezes Centrum Wspierania Inicjatyw dla Życia i Rodziny, organizator Marszów dla Życia i Rodziny.

Stefczyk.info: W miniony weekend w całej Polsce odbyły się Marsze dla Życia i Rodziny. W samej Warszawie wzięło w nim udział ponad 10 tysięcy osób. Jak przedstawiają się dane z całej Polski?

Jacek Sapa: Informacje powoli spływają. Szacunkowe dane z dwunastu miast, które jeszcze wczoraj do nas spłynęły to 30 tysięcy ludzi. Podejrzewam więc, że w marszach w całej Polsce wzięło udział dziesiątki tysięcy, a może i ponad sto tysięcy ludzi. Tym bardziej, że część odbędzie się jeszcze w czerwcu.

Wszystkie te inicjatywy miały charakter barwnych, radosnych, rodzinnych korowodów. Jednak  nie przebiły się zbyt do medialnego przekazu głównych stacji informacyjnych.

Dla nas najistotniejsze są reakcje uczestników. Są ważniejsze, niż przekazy medialne, bo od tego zależy czy przyjdą za rok. Ze wstępnych spotkań widać jednak, że wszyscy chcą się angażować. Mieliśmy sporo bardzo ciekawych rozmów. Przyszedł na przykład ojciec z rodziną i powiedział, że zaciągnęła go żona, trochę się opierał, bo sytuacja wydawała mu się dziwna, ale gdy zobaczył jak to wszystko wygląda, to się wzruszył i zapowiedział, że od tego roku to on będzie promotorem takich kampanii i działań. To bardzo ważne dla poczucia wspólnotowego. Możemy powiedzieć, że po raz kolejny udało się nam to na jeszcze większą skalę.

W organizację Marszu włącza się coraz więcej miast. Jeszcze dwa lata temu było ich kilkanaście, w tym roku ponad sto.

Kiedyś mieliśmy jeden, centralny Marsz. Z czasem okazało się jednak, jak ważne jest to, żeby ludzie poczuli się jak u siebie i byli aktywni we własnym środowisku lokalnym. Rozmawiałem z organizatorami w poszczególnych regionach, którzy twierdzą, że ten ruch będzie się rozwijać, bo ośrodki chcą robić swoje imprezy prorodzinne. Bardzo ważnym elementem jest zakończenie Marszów piknikiem i przywrócenie życia wspólnotowego wokół rodzinnych festynów i innych tego typu wydarzeń. Dzień Matki czy Dzień Dziecka to dobra okazja do spędzenia czasu właśnie w ten sposób. Istotne jest moim zdaniem to, że coraz chętniej włączają się w te inicjatywy samorządy. Warszawa może jest tu akurat niechlubnym wyjątkiem, bo tutaj to zaangażowanie Urzędu Miasta niestety nie jest zadowalające. Wolą dofinansowywać jakieś dziwne, mniejszościowe przedsięwzięcia niż imprezy prorodzinne, natomiast w całej Polsce widoczny jest duży udział samorządów.

To znaczy, że Warszawa nie wsparła Marszu dla Życia i Rodziny?

Wsparcie stołecznego ratusza to takie minimum minimorum. Zezwala na to, żebyśmy organizowali Marsz, ale jeśli chodzi o patronaty i większe zaangażowanie, to mimo kilkukrotnych prób, jakie podejmowaliśmy na przestrzeni tych ośmiu lat działalności, nie zaobserwowaliśmy większego zainteresowania. Zresztą samorząd odrzucił inicjatywę karty dużej rodziny, natomiast dofinansowywał wydawnictwa dla gejów i lesbijek. My jednak pracujemy sobie ze spokojem. W przyszłym roku są wybory samorządowe. Będziemy nadawać certyfikaty kandydatom do samorządu przyjaznym życiu i rodzinie. Będziemy brać pod uwagę postawę i dotychczasowe działania, więc mamy nadzieję, że nasz certyfikat będzie miał wpływ na obywatelskie postawy. Niektórzy samorządowcy być może dostaną więcej głosów, niektórzy być może mniej.

W 2011 roku rozdawaliście już certyfikaty do parlamentu. Widoczny był ich wpływ na decyzje wyborców?

Zwracaliśmy uwagę na to, że może te certyfikaty nie są gwarancją sukcesu, ale nieposiadanie go może zaszkodzić niektórym na tyle, że nie odniosą sukcesu wyborczego. Tak się rzeczywiście stało w wielu ośrodkach. Moim zdaniem zaangażowanie społeczne w tym szerokim wymiarze może się odbić na wynikach wyborów samorządowych. Tym bardziej, że właśnie ta świadomość społeczna jest coraz większa.

Prezydent Komorowski podjął inicjatywę prorodzinną. Jak pan to ocenia?

Moim zdaniem ta akcja prezydenta to ewidentna próba wykorzystania zapotrzebowania społecznego, natomiast poprzednie działania są takie, jakie są. Partia, która reprezentuje pan prezydent raczej się nie przysłużyła sprawie, a wręcz przeciwnie. Bo przecież prowadzenie przez pierwszy kwartał roku rodziny debaty na temat deprecjonowania pojęcia rodziny i małżeństwa to nie jest chyba element polityki prorodzinnej. Wydaje mi się, że nawet 44 hasła niewiele zmienią. Liczą się fakty i na te fakty czekamy.

Prezydent obudził się teraz z wnioskiem, że należy namówić ostatnie pokolenie wyżu demograficznego do rodzenia dzieci. To pokolenie przełomu lat 70/80 czyli trzydziestoparolatków. Nie za późno?

W 2005 roku przy okazji Narodowego Dnia Życia, który organizowaliśmy po raz pierwszy, zgłosiliśmy projekt kwoty wolnej od podatku na dziecko. Został wprowadzony w 2005 roku. Później zgłaszaliśmy projekty rozbudowy tej ulgi i zwiększenia jej na każde następne dziecko. Można powiedzieć, że od 2005 roku cały czas próbujemy w tę przestrzeń takie informacje wrzucić i uwrażliwiać na nie polityków. Jest jasne, że panowie o tym wiedzieli od dawna. W moim przekonaniu, ta obecna sytuacja pokazuje, że po pierwsze, ta elita postsolidarnościowa przez dwadzieścia kilka lat nie myślała o tym, co jest ważne, bo jeśli przez ponad 20 lat tzw. demokracji nie ma żadnego komplementarnego planu działań prorodzinnych, i nie chodzi tu nawet o to, żeby dawać dotacje, bo można powiedzieć że została zdezawuowana polityka prorodzinna, bo przez wiele lat mówiło się o zasiłkach na rodziny ubogie i w ten sposób zwichrowało się pojęcia polityki prorodzinnej. Natomiast po prostu rodzina nie cieszy się szacunkiem. Biorąc pod uwagę to, że są próby manipulacji przy pojęciu małżeństwa, że wmawia się ludziom, że jest przemoc w rodzinach, przy czym ustawa nie chroni tak naprawdę dzieci, tylko próbuje dezawuować rodziców i ich możliwości odpowiedzialności za własną rodzinę. Następna kwestia to rzecznik praw dziecka, który zamiast zajmować się dziećmi chorymi przed urodzeniem, to zajmuje się tym, żeby karać rodziców za to, że próbują sprawować władzę wychowawczą - często może w sposób opresyjny, ale trzeba stosować wszystkie metody wychowawcze, które mieszczą się w akceptowalnym pojęciu. Biorąc więc pod uwagę presję środowisk LGBT, trudno się dziwić, że Polacy mają przekonanie, iż państwo kładzie akcenty gdzie indziej. Jeśli 50 proc. społeczeństwa nie bierze udziału w głosowania, to znaczy, że w ich pojęciu, ale i w rzeczywistości, politycy nie troszczą się  o rzeczy, które na co dzień dotykają ludzi. Decyzje podejmowane przez polityków pokazują, że nikt nie myśli w kategoriach dobra wspólnego. Gdzie jest polityka prorodzinna? Gdzie dobro człowieka? Trudno powiedzieć. Stąd rosnąca frustracja ludzi, ale też zrozumienie, że jeśli nie weźmiemy sprawy w swoje ręce, dalej się nie posunie ta cała historia Polski.

Co w takim razie możemy zrobić jako obywatele?

Zachęcamy wszystkie aktywne środowiska, żeby budowały struktury - albo stowarzyszenia albo fundacje - żeby wkraczały w przestrzeń NGO'sów, bo to bardzo ważne. Druga sprawa, to nauczeni doświadczeniem zbierania podpisów w czasie kampanii antyaborcyjnej, gdzie zebraliśmy 600 tysięcy podpisów w dwa tygodnie, postanowiliśmy zgłosić swój projekt ustawy. Jesienią zaprezentujemy  cały pakiet rozwiązań, głównie bonów. Pierwszą propozycją jest bon wychowawczy - przyznawany każdemu małżeństwu na okres dwóch pierwszych lat od urodzenia dziecka. Na jesień projekt trafi pod obrady Sejmu. Będziemy proponować wszystkim środowiskom budowę takiego szerszego planu polityki prorodzinnej - bony przedszkolne, bony oświatowe, edukacyjne, opiekuńcze. Zgłosimy projekt ustawy i będziemy budować własny front środowiskowy. Zbliżają się wybory samorządowe, więc będziemy chcieli żeby w środowiskach lokalnych pojawili się ludzie, którzy są wrażliwi na sprawy rodziny a dopiero w następnej kolejności, kiedy będą sie zbliżały wybory parlamentarne, będziemy przyznawać certyfikaty kandydatom przyjaznym życiu i rodzinie. Jeśli ludzie uznają, że chcą mieć wpływ na to, co się dzieje, to wydaje się, że jest to wystarczające, by rozpocząć próbę zmian na szeroką skalę. Jeśli w całej Europie takie ruchy establishmentowe zyskały na znaczeniu, to tym bardziej jasno sprofilowany ruch prorodzinny też ma szansę oddziaływania społecznego. Nie chodzi o to, by brać bezpośrednio w działaniach politycznych, ale żeby kształtować opinię publiczną i domagać się rozwiązań, które będą nam służyły.

Rozmawiała Marzena Nykiel



 

Zaloguj się, by uzyskać dostęp do unikatowych treści oraz cotygodniowego newslettera z informacjami na temat najnowszego wydania

Zarejestruj się | Zapomniałem hasła